Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 2 lipca 2012

Prolog

       Był środek nocy, gdy nagle obudziły mnie krzyki z dołu. Przerażona wyszłam z łóżka, wyjęłam mój gaz pieprzowy z torebki i na palcach pobiegłam do schodów. Gdy byłam w połowie piętra gdzieś w kuchni padł strzał. Dobrze znałam ten dźwięk, tata strzelał z tego karabinu do porcelanowych krążków, które wypuszczał w powietrze. Przyspieszyłam i pobiegłam w stronę kuchni. Wpadła na mnie Julia, nasza kucharka.
       - Panienko, proszę tam nie iść. Proszę się schować! - Wychrypiała. Wciąż trzymała się za bok, ale dopiero teraz zobaczyłam, że spomiędzy jej palców cieknie ciemny, czerwony płyn.
       Zakryłam usta dłonią. W tym momencie Julia straciła równowagę i wywróciła się na mnie. Podtrzymałam ją przez chwilę, ona spojrzała na mnie niewidzącymi oczami i wyszeptała jedno słowo, którego znaczenia nadal nie rozumiem. Potem jej głowa opadła bez życia. Zdałam sobie sprawę, że po moich policzkach płyną łzy. Ocknęłam się dopiero gdy usłyszałam kolejny krzyk z kuchni. To z pewnością był głos mamy. Ztarłam łzy z twarzy zakrwawioną ręką, delikatnie odłożyłam Julię na bok i pobiegłam w stronę krzyku. W połowie korytarza potknęłam się o coś miękkiego i upadłam jak długa. Odwróciłam się i zobaczyłam ciało naszego ogrodnika. Leżało w kałuży krwi, a z jego pleców wystawał długi metalowy pręt. Krzyknęłam. Szybko zasłoniłam usta dłonią gdy zrozumiałam swój błąd, ale było za późno... Spróbowałam wstać i syknęłam z bólu, miałam skręconą kostkę. W jakiś nieznany mi sposób doczołgałam się do kuchni. Zobaczyłam tam kilka ubranych na czasno osób w maskach  i moich rodziców. Tata stał przodem do przeciwników z karabinem w rękach, a za nim na podłodze w kałuży krwi, oparta o ścianę siedziała mama.
       - Nigdy jej nie dostaniecie! - Wrzasnął tata.
       - Nie byłbym tego taki pewnien, Mark. Wydaje mi się, że sama do nas przyjdzie. Ale wszystko w swoim czasie. Najpierw pozbędziemy się przeszkód... - Powiedział najwyższy z napastników.
       Skinął głową na jednego ze swoich popleczników, a ten w niewiarygodnie szybkim tempie znalazł się tuż za plecami taty. Złapał go za głowę i mocno przekręcił. Usłyszałam trzask i sekundę później tata leżał martwy.
       - Sid, Max pójdźcie jej poszukać, wydaje mi się, że słyszałęm krzyk, to mogła być ona. - Powiedział ten wysoki i zaraz dwie osoby ruszyły w moim kierunku.
       Przerażona zaczęłam czołgać się w stronę tajnego pokoju przy salonie. Odkryłam go, gdy miałam 8 lat i nie wiedział o nim nikt inny. Pod ręką wyczułam przesuwającą się płytkę, odsunęłam ją lekko i wdusiłam przycisk. Przede mną otworzyły się małe drzwiczki. Szybko przez nie przeszłam i zamnkęłam za sobą. Zrobiłam to w ostatniej chwili bo zaraz usłyzałam kroki tuż obok mnie.
       Przesiedziałam w ukryciu wydawałoby się parę godzin. Już od jakiegoś czasu nie słyszałam żadnego dźwięku, ale wolałam nie ryzykować. Nagle zaczęło się robić strasznie gorąco i zobaczyłam pod drzwiami pomarańczową łunę. Domyśliłam się, że to ogień i postanowiłam jednak wyjść. Gdy otworzyłam drzwi Buchnęło we mnie światło i gorąc. Zasłoniłam twarz rękami i po omacku pobiegłam w stronę drzwi wyjściowych. Naglę zrobiło się jeszcze goręcej i zdałam sobie sprawę, że mój szlafrok się pali. Zrzuciłam go szybkim ruchem i wybiegłam przez drzwi. Kilkanaście metrów dalej padłam na mokrą trawę i odwróciłam się w stronę domu. Płonął. Miejsce, w którym się urodziłam, w którym się wychowałam, w którym przeżyłam tyle szczęśliwych chwil... Płonęło. A mnie było zimno. Cholernie zimno. Po raz pierwszy spojrzałam na siebie. Moja cienka, jedwabna pidżama nie była już biała i luźna. W tej chwili przyklejała mi się do skóry i była poplamiona krwią.
       Gdzieś w oddali usłyszałam syreny, odetchnełam z ulgą i zemdlałam.

***

       Stałam przed domem. Był wielki i piękny, była jesień co potwierdzały piękne kolory drzew po obu stronach podjazdu. Otworzyły się drzwi i wyszedł z nich Tony, brat mojego ojca. Zawsze go lubiłam, ale rzadko widywałam od kiedy się ożenił i zamieszkał w Alabamie. Zawsze przypominał mi Roberta Downey Juniora...
       Tuż na nim wyszła Charlie, jego żona. Jej z kolei nienawidziłam. Była potworna. Oby nigdy nie miała dzieci. Ona odwzajemniała moją niechęć. Była chudą blondynką, ładną (co jeszcze bardziej mnie wkurzało), a jej mina żadko wyrażała jakieś emocje. Miała wiecznego pokerface'a... Czasem tylko uśmiechała się do mnie diabelsko gdy Tony nie patrzył.
       - Rose! Tak strasznie mi przykro! Dowiedziałem się dopiero kilka dni temu... Jak to przeżyłaś? - Powiedział Tony i przytulił mnie. Próbowałam być twarda, bo tata nauczył mnie, że płacz to słabość, ale po policzku spłynęło mi kilka łez. Tony wytarł je kciukiem, pocałował mnie w czoło, objął ramieniem i poprowadził do domu. Gdy przechodziliśmy obok Charlie spojrzałąm na nią, a jej mina mówiła "nareszcie będę mogła zamienić twoje życie w piekło".


_____________________________________________
No i jest. Prolog nowego opowiadania. Mam nadzieję, że wam się spodobał i błagam o komentarze :D
XOXO, Adrianna